25/03/2010
Czy to rzeczywiście będzie epopeja? Mam nadzieję, że nie! Mam nadzieję, że wszystko przebiegnie szybko, sprawnie, miło i bez przebojów. Więc tylko tak na zimne dmucham tytułem tego wpisu…Jak można się domyślić, zaatakował mnie ból zęba. Przedwczoraj nie miałem czasu na dentystę, zatem wstąpiłem do apteki, a pani farmaceutka zaordynowała mi środek przeciwbólowy oraz Acetylspiramycin (乙酰螺旋霉素片; rodzimy chiński antybiotyk). Pomogło, więc wczoraj zapomniałem o dentyście. …Tak do wieczora o nim nie pamiętałem, a dzisiejszym przedpołudniem to już wręcz nie mogłem się opędzić od myśli o nim. Ząb dawał czadu, jednym słowem.
Wcześniej unikałem – mea culpa – wizyt u chińskich dentystów, bo:
1. małe, rzucające się w oczy gabinety, których jest w śródmieściu całkiem sporo, zupełnie do mnie nie przemawiały – a raczej przemawiały aż zanadto: “ZA ŻADNE SKARBY I ZĘBY ŚWIATA DO NAS NIE WCHODŹ!!!”; by pokusić się o króciutki opis – brudne i ze sprzętem tak na oko pamiętającym co najmniej datę mego urodzenia;
2. od zagranicznych znajomych oraz z anglojęzycznego xiameńskiego forum (http://www.whatsonxiamen.com/) wiedziałem o istnieniu gabinetów klasy zachodniej – czystych i z nowoczesnymi burowadłami; jednak w tym przypadku ceny sugerowały mi, że łatwiej byłoby wielbłądowi powiesić się na sznurku od bielizny, niż mi zazwyczaj – wysupłać taką gotówkę; nie że jakieś niedosiężne wyżyny cenowe – ot, 1200-1400 yuanów za plombę (600-700 zł), ale zawsze miałem jakieś inne ważniejsze wydatki.
Dzisiejszy poranek postawił mnie w kropce. W chwili bieżącej nawet nie mam owych 1200 yuanów, a do wypłaty jeszcze chwila. Już-już podejmowałem mężną decyzję, że właśnie dziś warto popełnić seppuku na jednym z owych brudnych foteli z pkt. 1, gdy na szczęście natknąłęm się na chińskiego sąsiada, studenta informatyki. Okazało się, że jest trzecia opcja – normalna klinika! No przecież! Jakoś ból zęba przyćmił był mi zdolność myślenia…
Tak więc odwołałem lekcje w przedszkolu i wyruszyłem na ratunek zębiszczu. Poszedłem do Kliniki Uniwersyteckiej. Oczywiście otwarte gabinety (tj. bez drzwi), jak to w chińskich przybytkach medycznych; oczywiście pacjenci nie czekający w żadnych tam kolejkach (tylko usiłujący wcisnąć dentyście, który akurat wisi nad moją rozwartą japą, swoje własne otwarte japy do przeglądu), ale poza tym – nie mam nic do zarzucenia! Zresztą dentysta to nie ginekolog czy inny urolog, do czego mi drzwi
Tak na marginesie porównanie ze Szkocją, gdzie dane mi było mieszkać. Gdy poszedłem tam do swego dentysty “państwowego” (NHS) z bólem zęba, wyszedłem ZAREJESTROWANY na kolejną wizytę za parę dni (parę dni, a nie tygodni, bo bardzo się upierałem), acz nawet nie tknięty szkiełkiem i okiem lekarza. W trakcie kolejnej wizyty – owszem – zostałem przyjęty przez stomatologa, ale miał dla każdego pacjenta jedynie 10 minut, które w moim przypadku przeznaczył na zrobienie samego tylko przeglądu. Znów więc wróciłem do domu z kwitkiem, a raczej z bolącym zębem i terminem kolejnej wizyty – za 1,5 miesiąca. No cóż, nie muszę mówić, że żadnej kolejnej wizyty nie było. Pojechałem wyleczyć zęba w Polsce.
Niech żyją polscy dentyści! Niech żyją chińscy dentyści! Szkoccy dentyści niech sobie robią, co chcą, byle mi nie wchodzili w drogę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękuję za przeczytanie tego posta i chętnie przeczytam Twój komentarz!