Ostatnio na http://rokwchinach.info:

środa, 18 kwietnia 2012

“Legenda Bruce’a Lee” – moje myśli nieuczesane

15/09/2010
Dwa lata temu powstał w Chinach serial biograficzny o Małym Smoku. Jestem z natury nałogowcem, toteż nałogowo oglądam kolejne odcinki, nie mogąc się oderwać. Lubię ten serial… chyba dlatego że mnie samego motywuje do ćwiczeń, hahaha.
Po miłym wstępie trochę się teraz przyczepię. Ja rozumiem, że Chiny porzebują bohaterów, by wznosić ducha narodowego na wyżyny. Bruce Lee jest więc tu kreowany na jednego z takich bohaterów. Film opływa w sformułowania typu “nasze chińskie kung fu”, “chińskie kung fu jest niesamowite”, “chińskie kung fu jest najlepsze na świecie”, “Chiny wcale nie są ‘chorym człowiekiem Azji’”, nasze chińskie, nasze Chiny, my Chińczycy, aż do przesytu.
Nie próbuję negować tego, że Bruce Lee – kiedy zamieszkał w Stanach – stał się zagorzałym chińskim patriotą, usiłującym udowodnić wszystkim dookoła, że Chiny są wartościowe. Mam tylko takie luźne refleksje natury psychologicznej, dotyczące kwestii wcale nie tkniętych w filmie (a szkoda).
Otóż mało kto wie, że Bruce Lee wcale nie był tak do końca Chińczykiem. Osobiście nie jestem rasistą tropiącym geneaologie rodzinne po to, by wyniuchać w nich jakieś nieczystości rasowe. Piszę o tym dlatego, że sądzę, iż mogło to mieć spory wpływ na postawę Bruce’a.
Jak wiadomo, Bruce trenował przez jakieś 2 czy 3 lata południowochiński styl kung fu – ving tsun (wing chun)(咏春拳). Mieszkał wtedy jeszcze w Hongkongu i ćwiczył w szkole mistrza Yip Mana – na marginesie tytułowego bohatera kolejnego i bardzo popularnego bohaterskiego filmu chińskiego (który to film lubię jeszcze bardziej niż “Legendę Bruce’a Lee”). Problem pojawił się, gdy Yip Man dowiedział się, że Bruce’a dziadek po kądzieli był Niemcem (tak!). Mistrz odmówił kontynuowania nauki, bo – jak praktycznie wszyscy chińscy mistrzowie kung fu w tamtych czasach – uważał, że tak cennego skarbu, jakim jest kung fu, nie należy przekazywać OBCYM. Jak musiał się poczuć w tej sytuacji Bruce Lee?! Odrzucony przez kogoś, kto był uosobieniem i bramą do czegoś naukochańszego na świecie (już wtedy Bruce był istnym maniakiem sztuk walki, praktycznie nie widzącym poza nimi świata)?! Podejrzewam, że kiepsko – BARDZO KIEPSKO.
Może dlatego tak mocno zapragnął BYĆ CHIŃCZYKIEM. Wrócić do “wspólnoty”. Może dlatego “my Chińczycy”, “nasze chińskie” itd. do znudzenia (chyba że to przegięcie twórców filmu, a nie Bruce)?
Teraz dla Chinczyków jak najbardziej JEST CHIŃCZYKIEM, i to ważnym – jest ich narodową dumą. Jakaż ironia. Zwłaszcza, że dokonał tego nie poprzez kurczowe przylgnięcie do chińskich tradycji, a… wręcz przeciwnie: rzucił się mianowicie w wir poznawania wszelkich możliwych sztuk i sposobów walki – zachodni boks, japońskie karate i jujitsu, koreańskie taekwondo, brał naprawdę skąd popadło! (z tej mieszanki tworzył własny “styl bez stylu” – Jeet Kune Do).
To tyle myśli nieuczesanych. Teraz idę się wreszcie uczesać..

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję za przeczytanie tego posta i chętnie przeczytam Twój komentarz!