Ostatnio na http://rokwchinach.info:

niedziela, 31 stycznia 2010

24 stycznia 2010, Czy trudno jest się nauczyć chińskiego?

Czy trudno jest się nauczyć chińskiego? Właściwie to nie wiem, bo do NAUCZENIA się jeszcze mi daleko… Więc może spróbuję napisać, czy trudno jest się UCZYĆ chińskiego – tu jestem bardziej kompetentny, hehehe.

Oczywiście mnóstwo zależy od tego, który język jest naszym ojczystym – im więcej między nimi podobieństw, tym łatwiej. Czy Polakowi trudno jest się uczyć chińskiego? Sądzę, że nieco łatwiej, niż np. Anglikowi. Tzn. i tak, i nie. Anglikowi jest o tyle łatwiej, że ma do dyspozycji bez porównania więcej dobrych materiałów do nauki – podręczników, kursów online, słowników, native’ów do konwersacji pod ręką… My nie dorobiliśmy się nawet słownika polsko-chińskiego z prawdziwego zdarzenia! A o tyle trudniej, przynajmniej w początkach nauki, że chińskie dźwięki mają jednak więcej wspólnego z polskimi niż z angielskimi. Anglik musi się nauczyć rozróżniać ‘cz’ od ‘ć’, ’sz’ od ‘ś’ – dla nas to pestka (ok, chińskie ‘ć’ nie równa się polskiemu ‘ć’, ale jednak). Jeśli chodzi o gramatykę, tony (od których zależy znaczenie słów) czy pisanie i czytanie znaków („krzaczków”), Polak i Anglik będą mieli jednakowo pod górkę. Tony (w putonghua występują cztery) są zgryzem dla użytkowników wszystkich języków nietonalnych, bo są im po prostu całkiem obce. A wszystko od nich zależy i nijak nie da się ich pominąć. Klasyczny przykład ze słowem „ma”: w zależności od tonu oznacza „mama”, pytanie typu ‘czy?’, „koń”, „przeklinać”. Spróbuj zignorować ton, a komunikacja będzie leżeć i kwiczeć!

Naukę języka obcego można w dużym przybliżeniu podzielić na dwa tory: naukę języka mówionego i naukę języka pisanego.

Angielskiego uczyłem się w Polsce przez wiele lat – dobre stopnie w szkole, dużo obcowania ze słowem pisanym, potem przyszły nawet zlecenia na tłumaczenie tekstów… Czułem się całkiem niezły! Do czasu. Gdy wyjechałem do Wielkiej Brytanii, ze zdumienia przetarłem uszy i czym prędzej pogrążyłem się w depresji: miałem poważne problemy ze zrozumieniem native’ów! No właśnie – moja nauka w Polsce oparta była o teksty! Nauczyłem się języka pisanego, a mówionego – już niekoniecznie. Teraz stosuje się – o ile wiem – sensowniejsze metody, tj. nauczyciele zwracają uwagę na język mówiony i każą uczniom słuchać nagrań, oglądać filmy itp. Za moich uczniowskich czasów było inaczej. Po angielsku rozmawiało się jedynie z nauczycielem, który był Polakiem. Native’ów było jak na lekarstwo, filmy w oryginalnej wersji dźwiękowej niezbyt dostępne… Na szczęście te mroczne czasy odeszły w przeszłość :) .

Nauczony bolesnym doświadczeniem z angielskim, staram się jak najwięcej słuchać po chińsku: radio, filmy, piosenki, no i żywi native speakerzy (z nieżywymi byłoby to znacznie trudniejsze lol). W ten sposób człowiek nie tylko trenuje ucho (rozumienie ze słuchu), ale i bezboleśnie podłapuje struktury gramatyczne, tony (niebezboleśnie), melodię języka i poprawną wymowę dźwięków, charakterystycznych dla danego języka (dzięki czemu łatwiej mu je potem samemu produkować i unikać mówienia z tzw. akcentem).

Jeśli chodzi o naukę znaków, trzeba jak najwięcej pisać i czytać. „Krzaczki” nie są tak zupełnie z sufitu wzięte, jakby się mogło wydawać, mają pewną logikę i można się do niej dogryzać :) . Wiele z nich składa się z dwóch elementów: znaczeniowego i dźwiękowego. Element znaczeniowy (ang. radical) wskazuje na to, do jakiej bajki odnosi się dane słowo (np. „morze” czy „jezioro” ma element „woda” – logiczne, nie?). Element dźwiękowy – z grubsza sugeruje wymowę (bardzo z grubsza, jak na mój gust, ale lepszy rydz…).

Wszystko byłoby jednak na nic, gdyby nie motywacja. Jak ze wszystkim, co człowiek robi, warto wiedzieć, po co się to robi i stale (a zwłaszcza, gdy nam się czasem „odniechciewa” – co jest zjawiskiem naturalnym, bo motywacja jest zjawiskiem o naturze sinusoidalnej heheh) sobie o tym przypominać. Motywacja góry przenosi, jak mówi młode (w tym momencie przeze mnie wymyślone) przysłowie pszczół… Czasem jednak pierwotna motywacja czeźnie i wtedy zostajemy z ręką w nocniku. Aby się tego nocnika pozbyć, zapewne trzeba poszukać innej – bardziej dla nas teraz pociągającej – motywacji, nowego celu, do którego wiedzie stara ścieżka. No chyba, że mamy już tej ścieżki po dziurki w nosie i zdecydowanie chcemy ją zarzucić na rzecz innych pięknych i szerokich autostrad, prowadzących ku nowym wspaniałym światom…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję za przeczytanie tego posta i chętnie przeczytam Twój komentarz!