Czy trudno jest się nauczyć chińskiego? Właściwie to nie wiem, bo do NAUCZENIA się jeszcze mi daleko… Więc może spróbuję napisać, czy trudno jest się UCZYĆ chińskiego – tu jestem bardziej kompetentny, hehehe.
Oczywiście mnóstwo zależy od tego, który język jest naszym ojczystym – im więcej między nimi podobieństw, tym łatwiej. Czy Polakowi trudno jest się uczyć chińskiego? Sądzę, że nieco łatwiej, niż np. Anglikowi. Tzn. i tak, i nie. Anglikowi jest o tyle łatwiej, że ma do dyspozycji bez porównania więcej dobrych materiałów do nauki – podręczników, kursów online, słowników, native’ów do konwersacji pod ręką… My nie dorobiliśmy się nawet słownika polsko-chińskiego z prawdziwego zdarzenia! A o tyle trudniej, przynajmniej w początkach nauki, że chińskie dźwięki mają jednak więcej wspólnego z polskimi niż z angielskimi. Anglik musi się nauczyć rozróżniać ‘cz’ od ‘ć’, ’sz’ od ‘ś’ – dla nas to pestka (ok, chińskie ‘ć’ nie równa się polskiemu ‘ć’, ale jednak). Jeśli chodzi o gramatykę, tony (od których zależy znaczenie słów) czy pisanie i czytanie znaków („krzaczków”), Polak i Anglik będą mieli jednakowo pod górkę. Tony (w putonghua występują cztery) są zgryzem dla użytkowników wszystkich języków nietonalnych, bo są im po prostu całkiem obce. A wszystko od nich zależy i nijak nie da się ich pominąć. Klasyczny przykład ze słowem „ma”: w zależności od tonu oznacza „mama”, pytanie typu ‘czy?’, „koń”, „przeklinać”. Spróbuj zignorować ton, a komunikacja będzie leżeć i kwiczeć!
Naukę języka obcego można w dużym przybliżeniu podzielić na dwa tory: naukę języka mówionego i naukę języka pisanego.
Angielskiego uczyłem się w Polsce przez wiele lat – dobre stopnie w szkole, dużo obcowania ze słowem pisanym, potem przyszły nawet zlecenia na tłumaczenie tekstów… Czułem się całkiem niezły! Do czasu. Gdy wyjechałem do Wielkiej Brytanii, ze zdumienia przetarłem uszy i czym prędzej pogrążyłem się w depresji: miałem poważne problemy ze zrozumieniem native’ów! No właśnie – moja nauka w Polsce oparta była o teksty! Nauczyłem się języka pisanego, a mówionego – już niekoniecznie. Teraz stosuje się – o ile wiem – sensowniejsze metody, tj. nauczyciele zwracają uwagę na język mówiony i każą uczniom słuchać nagrań, oglądać filmy itp. Za moich uczniowskich czasów było inaczej. Po angielsku rozmawiało się jedynie z nauczycielem, który był Polakiem. Native’ów było jak na lekarstwo, filmy w oryginalnej wersji dźwiękowej niezbyt dostępne… Na szczęście te mroczne czasy odeszły w przeszłość :) .
Nauczony bolesnym doświadczeniem z angielskim, staram się jak najwięcej słuchać po chińsku: radio, filmy, piosenki, no i żywi native speakerzy (z nieżywymi byłoby to znacznie trudniejsze lol). W ten sposób człowiek nie tylko trenuje ucho (rozumienie ze słuchu), ale i bezboleśnie podłapuje struktury gramatyczne, tony (niebezboleśnie), melodię języka i poprawną wymowę dźwięków, charakterystycznych dla danego języka (dzięki czemu łatwiej mu je potem samemu produkować i unikać mówienia z tzw. akcentem).
Jeśli chodzi o naukę znaków, trzeba jak najwięcej pisać i czytać. „Krzaczki” nie są tak zupełnie z sufitu wzięte, jakby się mogło wydawać, mają pewną logikę i można się do niej dogryzać :) . Wiele z nich składa się z dwóch elementów: znaczeniowego i dźwiękowego. Element znaczeniowy (ang. radical) wskazuje na to, do jakiej bajki odnosi się dane słowo (np. „morze” czy „jezioro” ma element „woda” – logiczne, nie?). Element dźwiękowy – z grubsza sugeruje wymowę (bardzo z grubsza, jak na mój gust, ale lepszy rydz…).
Wszystko byłoby jednak na nic, gdyby nie motywacja. Jak ze wszystkim, co człowiek robi, warto wiedzieć, po co się to robi i stale (a zwłaszcza, gdy nam się czasem „odniechciewa” – co jest zjawiskiem naturalnym, bo motywacja jest zjawiskiem o naturze sinusoidalnej heheh) sobie o tym przypominać. Motywacja góry przenosi, jak mówi młode (w tym momencie przeze mnie wymyślone) przysłowie pszczół… Czasem jednak pierwotna motywacja czeźnie i wtedy zostajemy z ręką w nocniku. Aby się tego nocnika pozbyć, zapewne trzeba poszukać innej – bardziej dla nas teraz pociągającej – motywacji, nowego celu, do którego wiedzie stara ścieżka. No chyba, że mamy już tej ścieżki po dziurki w nosie i zdecydowanie chcemy ją zarzucić na rzecz innych pięknych i szerokich autostrad, prowadzących ku nowym wspaniałym światom…
-
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękuję za przeczytanie tego posta i chętnie przeczytam Twój komentarz!