Zbliża się wigilia. Mój wewnętrzny zegar (kalendarz?) kulturowy tyka, jak powinien – mimo braku śniegu, mimo że w Chinach nie obchodzi się Bożego Narodzenia, mimo iż mam zajęcia w szkole zarówno 24, jak i 25 grudnia (26 – nie, bo to sobota), czuję zbliżające się święta. Dostałem od Giovanny płytkę z kolędami, głównie po hiszpańsku, trochę po niemiecku i po angielsku. Przesłuchałem raz i… poza niemieckimi to nie ten klimat, za skoczne, takie… bez zamyślenia, charakterystycznego dla większości polskich kolęd. Więc słucham polskich – z internetu. Człowiek nie zdaje sobie sprawy, jak bardzo takie rzeczy są z nim zrośnięte…
Kilka lat temu, gdy byłem w Nankinie, dostałem z domu opłatek. Próbowałem się nim dzielić ze znajomymi… Oj! Koleżanki z Indonezji – żarliwe katoliczki – nie miały pojęcia, co to jest, sądziły że to dziwne prostokątne hostie… Opłatek jako taki nie był obcy jedynie memu współlokatorowi Kamilowi z Czech. Z tym, że Czesi się nim nie łamią i jadają go z miodem… W takich sytuacjach wyraźnie czuje się własną tożsamość, własną odrębność – i pewien rodzaj samotności.
Teraz nie mam opłatka. Może jeszcze dotrze… Mama wysłała go już jakiś czas temu, ale list zaadresowała łacińskimi literami – pinyinem. Podejrzewam, że to może trochę utrudnić sprawę, bo choć Chińczycy uczą się w szkołach pinyinu, to jednak co krzaczki, to krzaczki – od razu wiadomo, co, jak, gdzie i dla kogo…
Elisa pojechała na ślub naszych przyjaciół na Filipiny. Spędzę tę wigilię sam… nie, nie sam: z Azją. Takie imię nosi psica Elisy. Jeśli mi się poszczęści, to przy okazji odbiorę jej poród… co mnie trochę przeraża, a trochę ekscytuje. Może zagada do mnie ludzkim głosem? A może zagadają też jej szczeniaki?
Wpadłem dziś na chwilę do swojego dawnego przedszkola. Tracy życzyła mi „Merry Christmas” i wręczyła kilka czekoladowych dzwoneczków do powieszenia na choince. Zapytałem z głupia frant, czy ma w domu choinkę. Oczywiście nie ma i nie obchodzi „Christmas”. „Dla nas najważniejszym świętem jest Chun Jie (Nowy Rok Chiński)”. „Boże Narodzenie jest dla nas mniej więcej tym samym, co dla was Chun Jie – powiedziałem – to bardzo rodzinne święta”. Chińczycy potrafią jechać do swojej wsi czy miasta z drugiego końca świata, po to właśnie, żeby być z rodziną podczas Chun Jie. Pociągi i autobusy są wtedy zapchane do granic możliwości, a bilety trzeba kupować z parutygodniowym wyprzedzeniem.
Niemniej na mieście widać „Christmas”: Mikołaje straszą z każdej większej witryny sklepowej… Komercja bez żadnej bożonarodzeniowej treści. Importowana z USA. W rytmie „Jingle Bells” oczywiście.
-
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękuję za przeczytanie tego posta i chętnie przeczytam Twój komentarz!