Tradycja umierania, o której wspomniałem w poprzednim poście, jest bardzo lokalna. Znajomy, który mi o niej opowiedział, był wstrząśnięty i stwierdził, że to okrutny obyczaj. Mówię o jego reakcji, bo obawiam się popularnych u nas generalizacji w duchu "Chińczycy są BE". Więc żeby nie było nieporozumień: mowa o jednym powiecie, a nie o całym kraju.
Do rzeczy. Osobę, która wydaje się być już "jedną nogą na tamtym świecie", rodzina przenosi do specjalnego domu, znajdującego się przy rodzinnej świątynce poświęconej przodkom, by właśnie tam wydała ostatnie tchnienie. Zaproszeni mnisi buddyjscy czuwają i modlą się przy łożu śmierci aż do końca. Tymczasem w sąsiednim pokoju rodzina wyprawia przyjęcie, przedśmiertną "stypę". Uczestniczą w tym przyjęciu wszyscy krewni, a także - przynajmniej czasem? tak było w każdym razie w przypadku mego znajomego - ich przyjaciele czy znajomi. Jedzą, piją, grają w karty, nie przypomina to właściwie stypy, ale zwykłą "balangę".
Mój komentarz religioznawcy: umierający może się w ten sposób duchowo przygotować - choćby ćwierćprzytomnie - do drogi, jaka go czeka: słyszy dobiegające zza ściany odgłosy imprezy, życia, ale słyszy też mantrujących nad nim mnichów... Czuje, że jest pomiędzy światami: już nie przynależy do świata żywych, niedługo wkroczy do świata zmarłych...
A co, jeśli umierający znienacka ozdrowieje? - zapytałem. Póki akt zgonu niepodstemplowany, wszystko się może zdarzyć!
I się czasem zdarza... "Umierający" musi wtedy wstać z łoża śmierci, połamać je i wrócić do swego domu. Wszystko to o własnych siłach, nikt nie powinien mu w tym pomagać. Jeśli tego dokona, wrócił do świata żywych. Jeśli nie, jeśli np. wstał, ale łoża nie połamał, krewni kładą go w nie z powrotem: egzamin na żywego oblany, wracaj na swoje miejsce! I impreza oraz mnisie modły trwają nadal.
Okrutne jest w tym to, że od momentu znalezienia się na łożu śmierci - aż do ewentualnego samodzielnego powrotu do domu, co zdarza się bardzo rzadko, bo do domu umierania zabiera się osoby faktycznie stojące nad grobem - nie je się i nie pije. Mimo imprezy za ścianą, umierającego się nie karmi i nie poi.
Matka szefa mojego znajomego umierała miesiąc. Impreza trwała miesiąc, dzień w dzień. Znajomy był zdumiony, jak spokojny i równy był jej oddech...
Miesiąc bez jedzenia i wody... "Myślę, że zmarła z głodu"...
-
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękuję za przeczytanie tego posta i chętnie przeczytam Twój komentarz!